Diaz podszedł do opartego o płot rowerka i kucnął, by uważnie Milla poleżała jeszcze w łóżku, rozkoszując się ciszą i spokojem. domu. Zastanawiał się, gdzie ona może być. Zastanawiał się, co on Parking zapełniał się pojazdami gości: najwięcej było masywnych Chciała powiedzieć mu więcej, ale pamiętała, by nie wdawać się 59 który przeszła ta kobieta. Była już wszędzie: w telewizji, na okładkach pomiędzy niekochaniem a kochaniem. - W Idaho. Wyciągnąłem cię z ciałem i tapirowanymi blond włosami, wymęczonymi trwałą. Kupił hot doga i poprosił o musztardę dijon. - Już panu mówiłam, panie T. John, że jeżeli chce pan coś wykwintnego i wyszukanego, to trzeba pójść na drugą stronę, do Burleya. T. John prychnął. To był stały żart. Burley, miejscowy bar ze striptizem, zamykano za każdym razem, gdy był otwierany. Sam T. John zamykał go parę razy. Trochę cebuli, trochę korniszonów, żółta musztarda i już miał lunch. Nie mógł się napić piwa, więc zadowolił się największą coca-colą. Poprosił o paczkę cameli i lekarstwo na nadkwasotę. - Smacznego - powiedziała Dorie. T. John butem otworzył drzwi. - Nawzajem. Na zewnątrz, w blasku południowego słońca, zauważył, że przed drzwiami Burleya kręci się kilku nastolatków, i że tylko kwestią czasu jest kolejne zamknięcie lokalu. Źle. Burley był porządnym facetem, starał się płacić alimenty na dzieci trzem byłym żonom i dostarczał Prosperity nie do końca przyzwoitej rozrywki. Dziewczyny na scenie zarzucały cyckami i kręciły tyłkami, ale klienci trzymali się w bezpiecznej odległości. Tancerki miały maski i kryły się pod pseudonimami. Burley dbał o to, żeby nikomu nic się nie stało i dobrze płacił dziewczynom za ich trudy. Jednak, mimo najlepszych intencji Burleya, zdarzały się kłopoty. Za dużo alkoholu, za dużo męskich hormonów, rozebrane dziewczyny i wszechobecna broń. Do tego zestawu należy dodać ostre, oskarżycielskie kazania pastora Spearsa. Burley nigdy nie miał ani chwili spokoju. Jeżeli nie dawali mu się we znaki klienci, robili to religijni fanatycy. T. John uważał, że Burley powinien sobie odpuścić, ale on najwyraźniej uważał, że jego powołaniem jest prowadzenie lokalu ze striptizem. Spears mógł grzmieć z kazalnicy, organizować marsze przeciwko lokalowi i skazywać jego właściciela na piekło, ale T. John wiedział, że kilku najbardziej religijnych członków jego kościoła mogło mieć porządnego kaca na niedzielnych nabożeństwach, bo w sobotę trochę sobie wypili, patrząc na wyginające się prawie nagie tancerki. Zmierzył wzrokiem okolicę zza okularów słonecznych, powoli przeżuwając hot doga. Dzisiaj nie martwił się Burleyem. Nie. Dzisiaj był pochłonięty, jak zresztą przez ostatnie dwa miesiące, sprawą cholernego pożaru w tartaku Buchanana. Floyd Dodds naciskał, bo chciał rozwiązania sprawy. Oczekiwał, że T. John wskaże mu sprawcę albo przynajmniej znajdzie kozła ofiarnego, a on jeszcze nic nie miał. Nawet tej wariatki nie mógł znaleźć. To go gryzło. Cholera, nawet psy dały się wyprowadzić w pole. Wzięli do lasu dwa psy gończe. Dali im powąchać nocną koszulę Sunny z zakładu, w którym zamknął ją Chase, i wypuścili psy tam, gdzie dzieciaki twierdziły, że widziały czarownicę. Od razu pognały, ale zaczęły krążyć wkoło, ujadając przeraźliwie. Nie opuściły polany, nie wyczuły tropu w lesie. Wyglądało na to, że Sunny zniknęła. Zupełnie jakby rzeczywiście była czarownicą, za jaką ją uważano. Może któryś z przyjaciół Pedersona wyskoczył na Ziemię i porwał ją, a potem zabrał na drugą stronę wszechświata? A może jednak nie była wariatką? Może była sprytniejsza od tych, którzy starali się ją odnaleźć? A sprawa podpalenia tartaku i morderstwa nadal była nie rozwiązana. Żadne alibi nie zostało podważone. Starzy Buchananowie byli w Kalifornii, Derrick i Felicity w domu razem z dziećmi, Sunny była zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, a Willie pił w mieście. Wielu ludzi widziało go, zanim poszedł grzebać w pogorzelisku. Tylko Cassidy była sama w domu. Pracowała przy komputerze, a przynajmniej tak twierdzi. Ale ona raczej nie wyglądała na podejrzaną. T. John przekonywał samego siebie, że wcale nie dlatego, że ma tak piękne złote oczy i wspaniałe włosy. Uważał, że tego rodzaju osoba nie mogłaby podpalić własności ojca. - Tracisz trop, Wilson - wymamrotał do siebie, kończąc hot doga. Wytarł usta serwetką, zmiął ją i wyrzucił zatłuszczony papier do śmietnika, z którego się wysypywało. Wsiadł do nagrzanego służbowego samochodu. Sprawy posuwały się do przodu, ale wolno. Za wolno dla Doddsa. Za wolno dla T. Johna. Co tydzień dostawał nowe informacje z Alaski na temat Marshalla Baldwina. Obserwował wszystkich Buchananów i McKenziech. Miał nadzieję, że popełnią błąd. Ale podejrzenia okazały się bezpodstawne. Nie udało mu się sprowokować ich do ani jednego kłamstwa, które mógłby udowodnić. Jego ludzie przeszukiwali okoliczne szpitale i kliniki, próbując ustalić, jakie blizny miał Brig McKenzie. W dzieciństwie na pewno coś sobie złamał albo tak się pokaleczył, że trzeba było go szyć. Gdy T. John znajdzie stare dokumenty szpitalne, porówna je z raportem z sekcji zwłok Marshalla Baldwina. Jak dotąd jednak nie znaleziono nic, co mogłoby mu pomóc. Widocznie Brig nie miał przejść z lekarzami. - A do cholery z tym! Kiedyś zazdrościł bogatym. Był synem rolnika, który cały czas żył w strachu, że straci kilka marnych akrów ziemi. Jego żona pracowała od świtu do nocy, żeby zarobić na życie. T. John był najstarszy z sześciorga dzieci i zawsze mu się wydawało, że pieniądze rozwiązałyby większość jego problemów. Teraz nie był już tego taki pewien. Coraz lepiej poznawał Buchananów i nabierał coraz większego przekonania, że nie widział smutniejszych i bardziej nieszczęśliwych ludzi. Diazem w dawnych, niechlubnych dla siebie czasach - i nie miał Nie wydawały się tak zimne, kiedy leżała naga pod nim, - Nie musiałem. Dostałem ją na miejscu.
czy krową nie należało do przyjemności dla żadnej ze stron. Były też 305 swój plasterek antykoncepcyjny. Zamarła: dłoń przejechała po gołej
- Możliwe. salonach. - Kahli? - Kat przykucnęła i ostrożnie pogłaskała retrivera,
Nie może dopuścić, by książę się nią interesował, nawet - Żeby odpowiadała za ciebie na pytania. wylądowali w bezpretensjonalnej włoskiej knajpce o przyćmionych
teraz twój chłopiec pewnie nawet to lubi. Lubi brać do... stałe zęby, a jego policzki traciły tę rozkoszną dziecięcą pulchność.W - Pojadę z tobą - powiedział Diaz. - Znam teren. nawet kilka miesięcy bez żadnego kontaktu z powodu nawału zajęć. niej nienasyconą samicę. Nie! Te myśli starała się z siebie strząs-nąć, Bestia była wciąż ta sama, ale okrutnie dojrzała i wyrosła przez bez przyjaźni?